Żakiet wielkimi literami pisany, a szyty niemalże dwa razy. Historia jego była przeplatana wzlotami, ochami i achami, i okrzykami "jestem wieeeelkaaa!", jak również spektakularnymi wpadkami, skutkującymi wycinaniem całej formy od nowa w większym rozmiarze.
Wyobraźcie sobie, że trzy nas były, które szyły ten sam wykrój (każda w swoim rozmiarze), i każdej wyszedł ten żakiet ciut za ciasny nawet po popuszczaniu na szwach, gdzie się dało. Dla każdej z nas zbyt kusy był różnie - dla jednej mniej za mały, dla drugiej bardziej za mały, dla mnie niestety nie do przyjęcia. Mało tego, wszystkie go wydłużałyśmy, ile było można. W pierwszej wersji spróbowałam nawet podłożenie zrobić z osobnego kawałka materiału, ale nadal to nie było to. Wersja "A" nadaje się raczej do sukienek i spódnic. Wydłużyłam o 5 cm, a ponieważ w trakcie tej operacji zapragnęłam zaokrąglonych rogów, to właściwie skróciłam wersję "C".
Na szczęście kroiłam drugi żakiet, to i kieszonki były nowe. A w domu przyszło olśnienie i machnęłam rach-ciach.
Przyszywanie kołnierza to czarna magia i gdyby nie Daria z Fashion Nh, która zorganizowała warsztaty, sama bym tego nie ogarnęła. Nie
rozumiem Burdy i już, ale Daria wszystko pięknie i z cierpliwością
świętych męczenników wytłumaczyła i pokazała :-)
A
kiedy już miałam gotowe i pozszywane wszystkie części i nawet kołnierz
przyszyty, okazało się, że nowe rękawy są za krótkie. No rozpacz. I
znowu trzeba było kroić nowe.
No i wdawanie
rękawów... Tyle rad dostałam na facebooku, a i tak myślałam, że się
zastrzelę. Na szpilkach nie szło, zawijanie na palcu nie szło,
marszczenie nitkami nie szło... Poprawiałam trzy razy, bo albo się bułka
zrobiła z tyłu, albo materiał się przyszczypał, albo w ogóle nie miało
to ładnego kształtu. Nie wiem, czy we wszystkich żakietach aż tyle
trzeba wdawać?? W bluzkach jednak jest tego mniej i jakoś idzie to
ogarnąć ;-)
Projekt
kończyłam już sama w domu i trzeba było rozkminiać wiele elementów. I
powiem szczerze, że czapki z głów dla dziewczyn-samouków, które same
szyły żakiet, posiłkując się tylko opisami Burdy.
Potem było wszywanie poduszek i watoliny. Burda pisała o wkładzie, a na rysunku pokazywała poduszki... Kliknijcie tu, bo warto poczytać, jak się męczyłam ze zrozumieniem i jak pięknie zostało mi to wytłumaczone przez Czeremchę.
Potem było wszywanie poduszek i watoliny. Burda pisała o wkładzie, a na rysunku pokazywała poduszki... Kliknijcie tu, bo warto poczytać, jak się męczyłam ze zrozumieniem i jak pięknie zostało mi to wytłumaczone przez Czeremchę.
A tak całość powinna wyglądać od środka. Watolina rewelacyjnie modeluje zaokrąglenie ramienia.
A tak od zewnątrz pięknie się układa.
Sensownych tutoriali w necie jak na lekarstwo, ale dwa Wam tu zalinkuję, bo naprawdę warto obczaić.
Pierwszy dostałam od koleżanki na facebooku, jest po angielsku, ale babeczka tak wyraźnie artykułuje każde słowo, że nawet ja zrozumiałam, mało tego, bardzo dokładnie wszystko pokazuje. Zwróćcie uwagę, jak zaiwania maszyna przemysłowa! :-) KLIK
Drugi link to znana Estera Zawielak. Podaję Wam pierwszą część, a jest ich 6 i pokazują proces w czasie rzeczywistym od samiuteńskiego początku aż do końca. Tego potrzebowałam już tylko do przewracania podszewki. Za cholerę sama nie mogłam wyczaić, za co mam chwytać i jak to przewracać, tworzyły mi się spiętrzone kłębowiska materiału i nie mogłam ogarnąć, co i gdzie się skluszczyło w tym małym otworze w podszewce. Następnym razem otwór zostawię na plecach. Będzie długi jak Wielki Kanion.
Zresztą tak po chińsku przewracałam rękawy, że zszyłam je z podszewką niby okej, ale jednak zostały na zewnątrz. Rękawy oplatały cały żakiet od zewnętrznej do wewnętrznej strony bez możliwości wepchnięcia podszewki w rękaw ;-)) Pięknie się zapętliły, hehe, tu można zobaczyć efekt o drugiej w nocy ;-)
Pierwszy dostałam od koleżanki na facebooku, jest po angielsku, ale babeczka tak wyraźnie artykułuje każde słowo, że nawet ja zrozumiałam, mało tego, bardzo dokładnie wszystko pokazuje. Zwróćcie uwagę, jak zaiwania maszyna przemysłowa! :-) KLIK
Drugi link to znana Estera Zawielak. Podaję Wam pierwszą część, a jest ich 6 i pokazują proces w czasie rzeczywistym od samiuteńskiego początku aż do końca. Tego potrzebowałam już tylko do przewracania podszewki. Za cholerę sama nie mogłam wyczaić, za co mam chwytać i jak to przewracać, tworzyły mi się spiętrzone kłębowiska materiału i nie mogłam ogarnąć, co i gdzie się skluszczyło w tym małym otworze w podszewce. Następnym razem otwór zostawię na plecach. Będzie długi jak Wielki Kanion.
Zresztą tak po chińsku przewracałam rękawy, że zszyłam je z podszewką niby okej, ale jednak zostały na zewnątrz. Rękawy oplatały cały żakiet od zewnętrznej do wewnętrznej strony bez możliwości wepchnięcia podszewki w rękaw ;-)) Pięknie się zapętliły, hehe, tu można zobaczyć efekt o drugiej w nocy ;-)
Potem
jeszcze musiałam ponownie wszywać podszewkę w rękaw, bo wyszła za
długa. Ile ten żakiet kosztował mnie nerwów, ile prucia, ile wykonywania
poszczególnych elementów i etapów od nowa, to przechodzi ludzkie
pojęcie. Ale ja cierpliwa jestem. Może i ślimak, ale cierpliwy ;-)
Koniec końców wszystko się udało. Naprawdę, niechwalący się, WSZYSTKO jest super, aż dziw :-)
Długo zastanawiałam się, jak określić zużycie materiału i przyznam, że wobec powyższych perturbacji trudno mi jednoznacznie stwierdzić. Mąż za to trudności nie miał i z pełnym przekonaniem rzekł: "Zamawiałaś dwa razy po dwa metry, to daje razem cztery metry, prossste" :-P
Wykrój: Burda 3/2015 #112 C (skrócony)
Rozmiar: 38 (nawet w tym rozmiarze musiałam popuścić po 2 mm na szwach, grrrr!!)
Materiał: satyna bawełniana, podszewka elastyczna, elastyczna klejonka
Zużycie materiału: ok. 1,70 - 1,80 mMaszyna: Husqvarna E10