piątek, 28 marca 2014

Prawie każdy zaczynał od poszewki


W życiu nie widziałam maszyny do szycia z bliska. Żadnej babci, cioci, mamie czy teściowej nie miałam szans się przyglądać, szycie było czarną magią, parę razy udało mi się przytwierdzić guzik mniej więcej w odpowiednim miejscu i to tyle jeśli chodzi o moje doświadczenie krawieckie. Skąd więc pomysł na szycie? Przez przypadek. Zainwestowałam w maszynę tylko po to, aby nie dokładać do każdej pary spodni 20 zł za skrócenie nogawek, oraz żeby dopasować garderobę, kiedy zgubiłam 12 kg w trzy tygodnie. I tak oto przez osiem miesięcy skróciłam jedne spodnie, zwęziłam jedną spódnicę i na tym koniec, ale za to... Ha! Przybyło mi kilka ciuchów własnoręcznie uszytych! Bo kiedy nowa maszyna stanęła na stole, to natychmiast zachciało mi się TWORZYĆ.
Z miejsca wyobraziłam sobie te sukienki, spódnice, bluzy, spodnie, bluzki, żakiety, płaszcze, kurtki.... Ach! Cóż z tego, skoro umiejętności absolutnie nie przystawały do wyobrażeń. Wobec czego - jak chyba większość - zaczęłam od poszewki na jasiek. Naturalnie nie miałam pojęcia, jak się do tego zabrać, ale od czegóż jest youtube. Trafiłam na Bezdomną Szafę i machnęłam prościutką poszeweczkę. Znaczy "machnęłam" to trochę na wyrost określenie, ale po żmudnym miętoleniu i obracaniu wespół z mężem zakupionego materiału udało się wydać na świat pierwsze dziecko. Nie, nie pokażę zbliżeń na wężowe ściegi. I nie wspomnę też, że od ośmiu miesięcy nie mogę sprać ołówka, którym jak ta durna rysowałam wykrój. Przecież nie w pierwszym poście ;-)
Jest to tak zwany pierwszy kot za płot.