poniedziałek, 28 lipca 2014

Spodnie własnego odrysowania

Macie takie projekty, do których od pierwszej kreski na półpergaminie nie macie przekonania? Takie, co to przy każdym cięciu i szwie rośnie w Was przekonanie, że to się nie może udać? Takie wykroje, które no po prostu na bank nie będą pasować - i to o wiele i w każdym miejscu? Macie na koncie takie rzeczy, nad którymi przy każdym ciachnięciu nożyczkami chlipiecie, że ach! tyle materiału się na pewno zmarnuje, bo to niewypał?

Tak było z moimi pierwszymi spodniami, które w rezultacie wyglądają tak:
A macie tak, że przed oczami wyobraźni jawi się Wam konkret, a wykroju - nie uświadczysz? Pięćdziesiąte wertowanie tony Burd nie przyniosło rezultatu. Ot, nie ma i już. Bo ja krótka jestem, a spodnie to potrzebuję poniżej pępka, a Burda ma głównie w pasie, a w ogóle to jeszcze mają być w miarę łatwe i do tego rurki, i elastyczne, i kieszenie po skosie... wzdech. Nie ma, nie ma.

W czasie mojego biadolenia, że nie mam co się brać za moją piękną satynowaną bawełnę, którą dostałam (nikt nie powinien być zdziwiony) od Męża, rzeczony Małżonek z przyrodzoną sobie umiejętnością znajdowania natychmiastowych rozwiązań wiercił mi dziurę w brzuchu następującymi słowami: "A weźże (Krakusy jesteśmy, hehe), kobito, spodnie, które leżą dobrze, i odrysuj". No ale jakże to! Przecież SIĘ NIE DA tak dokładnie! Spódnicę to może, ale spodnie?! Wiesz, te podkroje, te odszycia zamka, te karczki, paski i przednie kieszenie...
Dało się :-) Dziubałam szpileczką wytrwale, aż wydziubałam wykrój (prawie) idealny. 

Że taki super ten wykrój się zrobił, to okazało się na samym końcu, bo na każdym etapie szycia jęczałam, że to się nie może udać, że na pewno nie będzie dobrze, bo przecież te spodnie mają być prawie jak druga skóra, a to na pewno nie wyjdzie, i w ogóle niemożliwe, żebym dokładnie wymierzyła te podkroje, i olaboga! na stówę albo coś będzie wisieć albo się wrzynać. I tak szyłam te spodnie i szyłam całkiem bez przekonania. A raczej z przekonaniem, że dołączą do grupy pt. "Ale przynajmniej mam doświadczenie". A tymczasem... :-)

Materiał niemalże rozłaził się w palcach, wobec czego podkleiłam tylny szew flizeliną. Nie wygląda to może za pięknie, ale działa i niweluje ryzyko, że mi się portki rozpadną na tyłku ;-)

A teraz proszę podziwiać mój pierwszy w życiu zamek spodniowy :-) Nie będę się szczegółowo rozpisywać, jak to go szyłam według czterech różnych tutoriali, nie będę też opisywać napadu histerycznego śmiechu przez łzy, kiedy przyszyłam te wszystkie klapeczki, odszycia i taśmy, rozpięłam zamek iiiiii .... ściana. Odszycie spodnie zamka przyszyłam do obydwu stron spodni, które w związku z tym się nie otworzyły ;-) Uśmiałam się jak norka.



I szlufeczki, proszzzzz.
Kieszenie na tej części, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, wyrysowałam sobie sama, bo wzorcowe spodnie nie posiadały.
Aha, dodam, że szyłam wg instrukcji z Szycia krok po kroku jesień/zima 2009 mod. 3 i jego warianty. Wykrój na dzwony co prawda, ale zasada ta sama.
W instrukcji nie pisali o podklejaniu flizeliną wzlotów przednich kieszeni, ale ja to zrobiłam, taka mądra byłam, o! Nie napisali też, że elastyczny materiał rozciągnie się AŻ TAK!!! Już w trakcie ostatniej (a było ich pierdyliard tysięcy) przymiarki, coś mi się nie podobało, a po jednym dniu małe kangurzątko się zmieści. Ale kto by się przejmował, phi, można kupić szelki ;-)