Rzecz o pierwszym wykroju z Burdy, zakochaniu i doskonaleniu się w jednej wąskiej dziedzinie - spódnic.
Swoją
ścieżką ciekawe, że nigdy nie nosiłam spódnic ani sukienek, najlepiej
czuję się i wyglądam w spodniach, a tu produkcja taśmowa jak się patrzy,
spódnica za spódnicą i mało tego, że je szyję, to jeszcze w nich
chodzę ;-)

Zakochałam się w materiale, z resztek oczywiście. W
macaniu wydaje się być wysokogatunkowy, nie znam się, ale to się czuje w
ręce. A i cena to potwierdza, bo gdyby nie to, że tkanina wygrzebana z
koszyka, w życiu bym się na nią nie zdecydowała. Nie mam pojęcia, co to
jest, ale ma ciekawy splot odcieni, delikatną i niekłopotliwą kratkę
oraz jest mięsista i sprężysta, taka "rzucająca się", o ile wiecie, o co
mi chodzi. Moja mama zawsze mówiła "taki fajny, rzucający się materiał"
i jakoś zawsze wiedziałam, co ma na myśli, ale czy się tego normalnie
używa - nie wiem. W każdym razie, tkanina raczej jesienno-zimowa, zatem
do rajstop niezbędna podszewka. W swojej naiwności sądziłam, że się
obejdzie, ale pierwsza przymiarka sprowadziła mnie na ziemię.
Kurcgalopkiem do sklepu, wróciłam naturalnie z siedmioma półmetrówkami
wiskozy z resztek na kolejne hipotetyczne spódnice i tą jedną potrzebną
na aktualny projekt. To jest jakaś choroba, że nie można wejść do
sklepu, kupić dokładnie to, czego trzeba, w odpowiedniej ilości, i
wyjść. Choroba o dość wąskim zakresie, bo objawy daje tylko w sklepach
tekstylnych i pasmanteriach ;-)
Jak już podnosić poprzeczkę, to na wszystkich frontach, nie tylko
umyśliłam sobie podszewkę, ale również wybrałam wykrój z Burdy. Spadł mi
jak z nieba model z Szycia krok po kroku 2/2010 #2A, akurat numer
ukazał się w kiosku, jak na życzenie. Bez paska, do zszycia dwa szwy
boczne i wszycie zamka, więc luzik. I tylko ta podszewka, o jejku. Ale
przecież się rozwijam, nie mogę stać w miejscu, chcę wyzwań, dam radę.
Aha, jeszcze zaszewki - też przerażająca nowość ;-) Te ostatnie akurat w
trakcie szycia uskrzydliły mnie nieco, bo wyszły za czwartym razem
idealnie. Głównie za sprawą pomocy z forum :-)
Szczerze mówiąc, gdyby to nie
było krok po kroku, to w życiu nie udałoby mi się podszewki wszyć koło
zamka. Bosz.. co się tam trzeba było naprzewracać, naprzekręcać, a
wyobraźnia ogłosiła strajk, że ona nie będzie współpracować i tyle.
Nawet instrukcje obrazkowe niewiele mi rozjaśniały tę moją pomroczność i
w rezultacie spódnica zaliczyła ze trzy przerwy na przetrawienie, dwa
ataki głupawki i jedną kompletną załamkę. A potem jak zwykle doznałam
iluminacji, projekt ruszył z kopyta i wydawało się, że teraz to już
ciach-ciach i będzie gotowe. Do czasu przymiarki spódnicy z podszewką
razem. Za ciasna. Jak to?! Przecież dodałam zapas! No ale za ciasna.
Można stać, ale siadać już niekoniecznie. No to odpruwanie i popuszczanie
bokami. Właściwie tylko jednym bokiem, bo przecież tego z zamkiem nie
ruszę, choćby mnie mieli kroić. Z tego poszerzania wyszedł niestety
namiocik, ale powiedzmy, że jest przyszłościowy.
Z większych problemów, z jakimi
przyszło mi się borykać poza niezliczonym poszerzaniem i zwężaniem w tę i
we w tę, była długość tyłu. W poprzednich spódnicach jakoś przeszło to
niezauważalnie, ale w tej już widać, że tył musiał być dłuższy od przodu
o całe 4 cm. Widać, bo materiał jest w delikatną kratkę. Gdyby wzór był
wyraźniej zaznaczony, byłoby to nie do przyjęcia, jednak w tej jakoś
uszło. Czeremcha doradzała na forum, żeby kombinować przy pasku, ale jak przy
pasku, skoro paska nie ma... ;-) W każdym razie umówiłam się ze sobą, że
nikt nie zobaczy, przecież nikomu nie dam się tak wnikliwie
przypatrywać ;-)
A poniżej mój znak rozpoznawczy - zamek co się nie zbiega równo, ale who cares, phi. I tak zawsze bluzka na wierzchu :-)