wtorek, 15 kwietnia 2014

Spódnica z podszewką - Burda Szycie krok po kroku 2/2010 #2A

Rzecz o pierwszym wykroju z Burdy, zakochaniu i doskonaleniu się w jednej wąskiej dziedzinie - spódnic.
Swoją ścieżką ciekawe, że nigdy nie nosiłam spódnic ani sukienek, najlepiej czuję się i wyglądam w spodniach, a tu produkcja taśmowa jak się patrzy, spódnica za spódnicą i mało tego, że je szyję, to jeszcze w nich chodzę ;-)


Zakochałam się w materiale, z resztek oczywiście. W macaniu wydaje się być wysokogatunkowy, nie znam się, ale to się czuje w ręce. A i cena to potwierdza, bo gdyby nie to, że tkanina wygrzebana z koszyka, w życiu bym się na nią nie zdecydowała. Nie mam pojęcia, co to jest, ale ma ciekawy splot odcieni, delikatną i niekłopotliwą kratkę oraz jest mięsista i sprężysta, taka "rzucająca się", o ile wiecie, o co mi chodzi. Moja mama zawsze mówiła "taki fajny, rzucający się materiał" i jakoś zawsze wiedziałam, co ma na myśli, ale czy się tego normalnie używa - nie wiem. W każdym razie, tkanina raczej jesienno-zimowa, zatem do rajstop niezbędna podszewka. W swojej naiwności sądziłam, że się obejdzie, ale pierwsza przymiarka sprowadziła mnie na ziemię. Kurcgalopkiem do sklepu, wróciłam naturalnie z siedmioma półmetrówkami wiskozy z resztek na kolejne hipotetyczne spódnice i tą jedną potrzebną na aktualny projekt. To jest jakaś choroba, że nie można wejść do sklepu, kupić dokładnie to, czego trzeba, w odpowiedniej ilości, i wyjść. Choroba o dość wąskim zakresie, bo objawy daje tylko w sklepach tekstylnych i pasmanteriach ;-)
Jak już podnosić poprzeczkę, to na wszystkich frontach, nie tylko umyśliłam sobie podszewkę, ale również wybrałam wykrój z Burdy. Spadł mi jak z nieba model z Szycia krok po kroku 2/2010 #2A, akurat numer ukazał się w kiosku, jak na życzenie. Bez paska, do zszycia dwa szwy boczne i wszycie zamka, więc luzik. I tylko ta podszewka, o jejku. Ale przecież się rozwijam, nie mogę stać w miejscu, chcę wyzwań, dam radę. Aha, jeszcze zaszewki - też przerażająca nowość ;-) Te ostatnie akurat w trakcie szycia uskrzydliły mnie nieco, bo wyszły za czwartym razem idealnie. Głównie za sprawą pomocy z forum :-) 

Szczerze mówiąc, gdyby to nie było krok po kroku, to w życiu nie udałoby mi się podszewki wszyć koło zamka. Bosz.. co się tam trzeba było naprzewracać, naprzekręcać, a wyobraźnia ogłosiła strajk, że ona nie będzie współpracować i tyle. Nawet instrukcje obrazkowe niewiele mi rozjaśniały tę moją pomroczność i w rezultacie spódnica zaliczyła ze trzy przerwy na przetrawienie, dwa ataki głupawki i jedną kompletną załamkę. A potem jak zwykle doznałam iluminacji, projekt ruszył z kopyta i wydawało się, że teraz to już ciach-ciach i będzie gotowe. Do czasu przymiarki spódnicy z podszewką razem. Za ciasna. Jak to?! Przecież dodałam zapas! No ale za ciasna. Można stać, ale siadać już niekoniecznie. No to odpruwanie i popuszczanie bokami. Właściwie tylko jednym bokiem, bo przecież tego z zamkiem nie ruszę, choćby mnie mieli kroić. Z tego poszerzania wyszedł niestety namiocik, ale powiedzmy, że jest przyszłościowy. 

Z większych problemów, z jakimi przyszło mi się borykać poza niezliczonym poszerzaniem i zwężaniem w tę i we w tę, była długość tyłu. W poprzednich spódnicach jakoś przeszło to niezauważalnie, ale w tej już widać, że tył musiał być dłuższy od przodu o całe 4 cm. Widać, bo materiał jest w delikatną kratkę. Gdyby wzór był wyraźniej zaznaczony, byłoby to nie do przyjęcia, jednak w tej jakoś uszło. Czeremcha doradzała na forum, żeby kombinować przy pasku, ale jak przy pasku, skoro paska nie ma... ;-) W każdym razie umówiłam się ze sobą, że nikt nie zobaczy, przecież nikomu nie dam się tak wnikliwie przypatrywać ;-)

A poniżej mój znak rozpoznawczy - zamek co się nie zbiega równo, ale who cares, phi. I tak zawsze bluzka na wierzchu :-)

Model jest tak prościutki i nieskomplikowany, że doskonale może służyć jako podstawowy do różnych innowacji. Ja na ten przykład wydłużyłam go o 15 cm, bo był okropnie nieprzyzwoity i nie nadawał się dla statecznej pani do pracy ani donikąd ;-)