Turkusowa spódniczka sprawiła mi ogromną frajdę,
kiedy mogłam założyć ją na imprezę u przyjaciół i pochwalić się, że SAMA
USZYŁAM!! Wszyscy z mojego otoczenia wiedzą, że od zawsze mam do
rękodzielnictwa - nomen omen - lewe
ręce, a tu proszę: spódnica jak się patrzy, ma górę i dół, zamek i
rozcięcie, a nawet pasek. Klękajcie narody! ;-)
Pomknęłam zatem z Mężem do większego sklepu z materiałami. Z
obłędem w oczach przechadzałam się między półkami i miałam pustkę w
głowie, bo ani się nie znałam na materiałach, ani na szyciu, ani nawet
nie wiedziałam, ile tkaniny potrzeba na co. Macałam, miziałam, gniotłam i
rozciągałam, patrzyłam na ceny i witki mi opadały, bo bałam się, że
wyrzucę pieniądze w błoto, jeśli nie dobiorę odpowiedniego materiału
albo źle wykroję. Mąż w tym czasie od niechcenia grzebał w takim dziwnym koszyku... Koszyk okazał się być zbawieniem, albowiem zawierał resztki-których-nie-żal. Wyszliśmy z siatą. Pokaźną. Resztek.
Przypomniał mi się wtedy taki dowcip z czasów dzieciństwa, stary, z brodą, jak to przychodzi dziewczynka do sklepu mięsnego i pyta, czy są resztki dla psa. Są. To poproszę 20 dkg, tylko nie za bardzo tłuste, bo tatuś nie lubi ;-)
Wśród tych resztek znalazł się materiał w pięknym oliwkowo-wojskowym
kolorze i o wyglądzie.. bo ja wiem.. płótna żaglowego? drelichu? Do tej pory nie wiem, co to
drelich, ale tak mi się kojarzył i kojarzy do dziś.
No dobra,
materiał już miałam, teraz trzeba było przejść do niemniej ważkiego
etapu doboru nici. Następnego dnia wycieczka do pasmanterii. Nici
dobrałam. Nie tylko do tej oliwki. Również do pięćdziesięciu innych
hipotetycznych ciuchów, które będę szyć przez najbliższe dziesięciolecia
chyba. Swoją ścieżką ciekawe, że jak już miałam ten wór nici, to i tak
przy następnej rzeczy okazało się, że nie ma odpowiedniego odcienia, i
Mąż, który z zapałem sekunduje mi w moim nowym hobby, jechał znowu na
gwałt do sklepu. Dzięki Ci, o Cywilizacjo Zachodnia, za galerie czynne w
niedzielę do 22-ej! Wrócił z odpowiednimi nićmi i reklamówką innych
oraz piętnastoma różnymi zamkami - na wszelki wypadek, żeby nie musieć gnać drugi raz ;-)
Tym
razem do spódnicy chciałam podejść profesjonalnie, wobec czego dzień wcześniej nabyłam Annę
Modę na szycie 1/2013, bo akurat była w kiosku oraz ponieważ ujęła mnie
niezwykłą prostotą fasonów. Burda wydawała mi się zbyt skomplikowana.
Anna miała rysunki etapów szycia i dodatki na szwy - wygrała.
Padło na
kompilację modeli 1 i 2. Materiału wystarczyło tylko spódnicę i
pasek, o szlufkach i jakichkolwiek kieszonkach mogłam tylko pomarzyć,
zresztą i tak nie chciałam się na to porywać.
Pierwsze szycie z wykroju dostarczyło nowych i
piorunujących wrażeń, zwłaszcza kiedy rozłożyłam arkusz z wykrojem.
Patrząc na tę gmatwaninę linii i oznaczeń, miałam podobne odczucia, jak wtedy gdy widziałam pierwszy raz projekt architektoniczny, nad którym kiedyś pracował
Mąż ;-) Nooo.. gruuubo, pomyślałam. Ale oczywiście nie taki diabeł
straszny, jak go malują - wykrój powstał, materiał został skrojony,
spódnica uszyta. Nie obyło się bez kłopotów, bo maszyna miała trudności
ze sztywnym materiałem, ale rozwiązałam to igłą do jeansu.
Jest w porządku, tylko tak samo jak pierwsza podjeżdża mi przy chodzeniu prawie pod żebra, a ja lubię średnie biodrówki.
Gdzieś przeczytałam, że dobrze jest rozcięcie z tyłu usztywnić flizeliną, więc żeby było tak suuuper, to podkleiłam obie części. Sterczało jak tektura. Spędziłam upojne chwile na wyskubywaniu przynajmniej z jednej części. W użytkowaniu okazało się, że trzeba było w ogóle zrezygnować z flizeliny, materiał tego nie wymaga. Nauczka na przyszłość.
Jest w porządku, tylko tak samo jak pierwsza podjeżdża mi przy chodzeniu prawie pod żebra, a ja lubię średnie biodrówki.
Gdzieś przeczytałam, że dobrze jest rozcięcie z tyłu usztywnić flizeliną, więc żeby było tak suuuper, to podkleiłam obie części. Sterczało jak tektura. Spędziłam upojne chwile na wyskubywaniu przynajmniej z jednej części. W użytkowaniu okazało się, że trzeba było w ogóle zrezygnować z flizeliny, materiał tego nie wymaga. Nauczka na przyszłość.
Podłożenie próbowałam uskutecznić za pomocą taśmy termicznej, ale się odklejało, wobec czego zostało stębnowanie.
Zamek po raz kolejny nieco
awangardowy, bo wtedy nie do końca rozumiałam, co oznacza przeszycie
wzmacniające na końcu zamka i robiłam je za wysoko.
Ogólnie spódnica nadająca się do chodzenia. Kolor
w rzeczywistości bardziej wojskowo-oliwkowy, a nie taki
blado-szaro-zielonkawy. Realizacja dalece odbiega od projektu z Anny, bo spódnica została zwężona dołem i brakuje jej wszystkich charakterystycz nych dla modelu elementów (kieszonek i wiązania).
Tu nawet widać, że ten rozpierdaczek taki nie teges - wyje i odstaje, ale co tam :-)
A następna była kosmetyczka, bo miałam starą, brzydką i w ogóle, a poza tym czułam przesyt spódnic, chciałam coś nowego.
Szalenie podoba mi się Twoja wersja spódniczki! Pięknie odszyta! :-)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, dziękuję :-)
UsuńŚliczna! Jeśli w takim tempie będziesz doskonalić swoje umiejętności, to prześcigniesz wiele z nas :)
OdpowiedzUsuńNa innym komputerze blog faktycznie wyświetla się normalnie :)
Dzięki za miłe słowa :-) Umiejętności szkolę od ośmiu miesięcy, teraz tylko wrzucam na blog z kronikarskiego obowiązku aż wreszcie będę na bieżąco ;-)
UsuńAż żal, że tak szybko się doskonalisz w tym fachu, bo opisujesz swoje potyczki tak, że mam pełne oczy łez śmiechowych. Niesamowicie poprawiasz humor :D
OdpowiedzUsuńLuzik, ja nie z tych, co się raz nauczą i potem już nigdy więcej tych samych błędów nie popełniają ;-)
UsuńNaprawdę genialnie relacjonujesz swoje początki ! Od bardzo dawna nie miałam tak że chciałam komuś napisać komentarz bo wywar na mnie takie wrażenie (a czytam sporo blogów) :) Też trochę szyje (ale raczej drobne rzeczy), i aż mi wstyd że nie odważyłam się jeszcze uszyć czegoś z wykroju - twoje spódnice prezentują się naprawdę dobrze. Będę do ciebie zaglądać regularnie, to na pewno ! życzę powiedzenia w dalszych tworach :)
OdpowiedzUsuńPs. Będę uczyć się razem z tobą ;)
Tym bardziej mi miło, że skomentowałaś :-) Wiesz, zauważyłam, że jest znaczący podział na osoby żywiołowe, które szyją na oko albo rach-ciach coś tam przerobią ze smętu na super rzecz, i te, które posiłkują się zawsze wykrojem, jak Pan Bóg przykazał. To chyba nie kwestia odwagi, tylko charakteru. Jedni czują kreację w sobie, taki typ, co go nic nie ogranicza, innym z kolei pewność i bezpieczeństwo dają instrukcje i wtedy czują, że mogą tworzyć.
UsuńPrzełam się, weź prosty wykrój, najlepiej z jakiegoś "krok po kroku" i po prostu uszyj :-) Fajnym uczuciem jest też przekonać się, że "moje" wygląda o niebo lepiej niż "burdowe".
Bardzo ładna spódniczka Ci wyszła
OdpowiedzUsuńDziękuję :-)
UsuńBardzo udana spódniczka, śliczny kolor i pasuje idealnie.
OdpowiedzUsuńDziękuję :-)
UsuńPierwszy raz do Ciebie zajrzałam i bardzo mi się tu podoba :) Twoje prace, Twój język, wszystko super:) Będę zaglądać :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa i bardzo cieszę się, że Ci się mój blog spodobał :-)
Usuń